Koncert w Noc Muzeów
Noc kojarzy się z ciszą. A noc w muzeum to cisza w ciszy.
Ale nie w Noc Muzeów. Wtedy to już zupełnie jest coś odmiennego. To ożywienie. To przyciąganie ludzi do odwiedzenia muzeów i wszystkiego co chciałoby, choć trochę być do nich podobnymi. To chęć kontaktu z szeroko pojętą sztuką. To wyzwolenie w sobie takiej potrzeby, mimo pokusy wygodnego wieczoru w fotelu swojego mieszkania. Ale decyzja podjęta. W piątkowy, majowy, choć trochę chłodny wieczór, jadę do centrum Krakowa. Nie musiałbym tam dotrzeć chcąc uczestniczyć w muzealnych akacjach.
Jadę od strony wschodniej, więc widzę wijącą się przez kilkadziesiąt metrów kolejkę chętnych do zwiedzania, przed dawnym kinem Światowid w Nowej Hucie. Ono teraz już w roli Muzeum Historii PRL. Dla wielu muzeum historii własnej młodości.
W okolicy Parku Lotników, grupy ludzi zmierzają w kierunku Muzeum Lotnictwa. Pamiętam sprzed lat, odbywający się tam magiczny koncert Piwnicy Pod Baranami, z okazji jakiegoś kolejnego jej jubileuszu.
Kilka przystanków dalej, przed siedzibą Policji ustawia się przed wejściem do jednego z parterowych budynków kolejka, do jej archiwalnych ekspozycji.
Przy Rondzie Mogilskim do nowoczesnego tramwaju, którym jadę, wchodzi mała dziewczynka ze swoją mamą. Dziewczynka trzyma w ręku pamiątkowe wejściówki do Ogrodu Botanicznego. Tam też jest Noc Muzeów. Na propozycję swej mamy, że czas wracać do domu, dziecko mówi, że jest jeszcze coś do zobaczenia.
O tym wiem i ja. Wiem jeszcze więcej. Wiem, że jest coś do zobaczenia i do posłuchania. Z przystanku przy Teatrze Bagatela idę w kierunku Muzeum Czapskich przy ul. Piłsudskiego. Trwają krakowskie Juwenalia, więc na chodnikach nadreprezentacja studentów w poszukiwaniu zabawy.
Przy skręcie w ulicę Piłsudskiego mija mnie tramwaj numer sześćdziesiąt. Taki wyjątkowy na te dni. To jeżdżące muzeum, bo tramwaj wyjechał z Muzeum Inżynierii Miejskiej. Lśniący niebieskim lakierem, z elementami drewnianymi wykończenia wewnątrz. Nostalgia za tym co było. Wzrokiem szukam w nim, siebie samego sprzed kilkudziesięciu lat. Wtedy wydawał się nowoczesnym pojazdem. Dzisiaj już zabytkiem. To nas może dziś trochę zbliża do siebie… Przechodzę przez bramę ogrodzenia muzeum Czapskich.
Zbliża się godzina dwudziesta pierwsza. Półmrok. Grupki ludzi w różnych częściach ogrodu. Szukam celu do którego zdążałem. Miejsca gdzie ma odbyć się koncert. Widzę osoby, z drewnianymi leżakami w dłoniach, znikające w mroku ogrodu, po lewej stronie budynku muzeum. Tak, tam odbędzie się koncert.
Koncert chóru Insieme oraz Orkiestry Fresco Sonare.
Oba zespoły pod dyrekcją Maestry Moniki Bachowskiej.
Koncert jest koncertem plenerowym, więc szukam miejsca dla siebie w ogrodzie. Układ miejsca koncertu daleki od symetrii sal koncertowych.
Miejsce dla muzyków to duży ganek, trochę jak altana, przytulony do zabytkowego budynku muzeum, a właściwie do rogu ścian łączących dwa budynki. Ganek przykryty drewnianym dachem z widoczną konstrukcją grubych belek. Na ganek prowadzą schody przylegające do budynku. Pozostała część ganku, z niewysokim metalowym ogrodzeniem na którym i przez które wiją się gałęzie winorośli.
Pomiędzy nimi przeplatane okrągłe lampy, w ciepłym żółtym kolorze, o wielkości żarówek. Nie oślepiają. Trochę oświetlają i uzupełniają także nie nachalne oświetlenie sceny, podestu ganku, na którym będą muzycy.
Widownia zorganizowała się półkoliście. Większość siedzeń to leżaki więc widzowie siedzą dosyć nisko. Widownia nie jest oświetlona, choć pierwsze, nierówne rzędy korzystają z odblasku od strony sceny. Im dalej od sceny, tym większy mrok.
By pozostać w zgodzie ze swoim przyzwyczajeniem i więcej widzieć, a także mieć szerszą perspektywę, zajmuję miejsca bardziej z tyłu, nieco po lewej stronie. Nie pod samym murem ogrodu, ale bliżej. Decyduję się stać, by lepiej odczuwać i widzieć koncert. Zresztą będą stał w doskonałym towarzystwie.
Obok mnie jeden ze słynnych Abakanów Magdaleny Abakanowicz. Jak się w ciemności doliczyłem, jeden z trzech tam stojących, monumentalnych, żeliwnych. Stoją na kamiennych szerokich podestach. Staję przy jednym z nich.
Za nami jeszcze pojedyncze grupki ludzi i ogromne drzewa ogrodu.
Mogę obserwować jak do sceny, długą ścieżką zbliża się Chór Insieme, a wraz z nim pani Monika Bachowska.
Dzisiejszy koncert, to muzyka norweska. A jak muzyka norweska, to musi być Edward Grieg. I jest. O programie mówi dyrygentka. Bez udziału mikrofonu, co czyni chwile bardziej kameralną i subtelną. Wymagającą skupienia. Ale słychać wszystko, co ma do przekazania. W wykonaniu chóru jest jego piękne „Ave Maris Stella”. Poza tym dwóch innych norweskich i już bardziej współczesnych kompozytorów. Ola Gjeilo („Ubi Caritas”, „Ave Generosa”, „Northern Lights”) oraz Knut Nystedt („Laudate”).
Przeżywam swoje własne zaskoczenie. Wspaniale brzmi ta muzyka. Nie tylko Griega. Po prostu bardzo podobają mi się utwory dwóch pozostałych kompozytorów. Patrzę na nie z pozycji słuchacza i chórzysty amatora, realizującego swą pasję w chórach amatorskich. Słucham i patrzę na śpiewający chór i dyrygentkę. Są w centrum obrazu, który dostrzegam swą wyobraźnią. Są jak na, mimo że to dużo wcześniejsza epoka, obrazach Rembrandta. Z oświetlonym ciepłym światłem centralnym planem i coraz ciemniejszymi światłocieniami w kierunku ramy obrazu, ograniczonego obszarem mego kąta widzenia.
Centralny plan tworzy scena altany w której występują artyści. Ale tworzą oni plastyczną całość z budynkiem Pałacu, gdzie cienie malują na elewacji przeniesione jednokładnością geometryczne kształty gzymsów i okiennych ościeży. Dostrzegam kontrapunkt do tego jasnego centrum. To ogromne konary drzew i ich wielkie i rozłożyste gałęzie z rozwiniętymi już wiosenną koniecznością liśćmi. Tworzą one jakby wysokie sklepienie nad tą tymczasową widownią. Sklepienie jak w prawdziwym operowym gmachu z wysokim świetlikiem, teraz ciemnego już, nieba.
Obraz zamyka się, już głęboką szarością i czernią kamienic, otaczających ogród, już poza jego murami. Ale najważniejszy jest plan pierwszy. Centralny. Tam śpiewa chór pod ręką swej dyrygentki. Wsłuchuję się i przyglądam. Czuję, jakby to wszystko stanowiło jedną całość. Muzyka, muzycy, ich scena, architektura neoromańskiego budynku, widownia, te drzewa nade mną i poza mną, Abakany.
Po prostu taki magiczny i muzyczny obraz tego wieczoru.
Widownia nie klaszcze po każdym utworze.
Chór i jego dyrygentka otrzymują ogólne i gorące brawa, po zakończeniu swego, naprawdę bardzo udanego występu. Na muzycznym obrazie następuje teraz zmiana. A właściwie zamiana. Chórzyści schodzą ze sceny i odchodzą ścieżką, w dal za budynek. To odejście trwa dłużej niż w kulisy sceny w jakimś filharmonicznym gmachu. Tak jak w tym samym czasie wejście zbliżającej się orkiestry.
Aksonometryczna płaszczyzna dwóch przeciwstawnych ruchów zespołów, już sama w sobie jest elementem choreografii. Może nawet nie zamierzonej, ale uzupełniającej ten niezwykły wieczór. Ładnie to wygląda.
Orkiestra już na miejscach.
Pani Monika ponownie zwraca się do publiczności z informacjami o utworach. A są to utwory Edward Griega: „Suita w dawnym stylu z czasów Holberga op.40”, „Pieśni Norweskie op. 63”, „Wiosna op. 34”.
Pierwszy utwór składa się z pięciu części, więc jak najbardziej na miejscu jest przypomnienie dyrygentki, by nie nagradzać muzyków brawami, po każdej części.
Tak się nie robi, bo to przeszkadza w koncentracji i rozbija odbiór całego utworu. Przypomnienie jest konieczne, bo z pewnością nie wszyscy na widowni mieli możliwości odbierać cotygodniowe lekcje dobrych obyczajów Jana Kamyczka, czyli Janiny Ipohorskiej, na łamach, tak kiedyś popularnego „Przekroju”…
Orkiestra gra zapowiedziane utwory. Zespół złożony jest z młodych ludzi, adeptów zawodu muzyka.
Stoję w miejscu, skąd słychać doskonale, ale nie najlepiej widać siedzących muzyków, zasłoniętych trochę barierą jaką tworzy winorośl w swej przyrodniczej, secesyjnej fantazji plotąca się radośnie wiosennym nastrojem pomiędzy metalową barierką altany. Ale ten obraz tworzy mi możliwości lepszego obserwowania pracy dyrygentki.
Pani Monika Bachowska jest w eleganckiej, wieczorowej stylizacji. Ciemno zielona długa, rozkloszowana suknia z narzuconą czarną, zgrabną garsonką. Tak jak wcześniej chórem, tak i teraz dyryguje instrumentalistami w niezwykle dynamiczny sposób. Chórowi nie przekazuje tylko ruchu dłonią, a orkiestrze tylko batutą. Odnoszę wrażenie, że następuje, jakby interferencja fal muzycznych we wspólnej fazie, pomiędzy zespołami a ich dyrygentką. Pani Monika w elastycznych i dynamicznych ruchach swej sylwetki przekazuje o wiele więcej, niż tylko można przekazać oszczędnym gestem dłoni. Nie ma tu zbędnych ruchów. Swymi gestami i samą sobą przekazuje to co zapisane jest w partyturach. Mam wrażenie jakby obdzielała nutami muzyków, a oni w pełnej harmonii i zgodzie z jej gestami ustawiali je na pięcioliniach i zamieniali na fale, na których żegluje ich dyrygentka.
Jej długa suknia, poddaje się dynamicznym ruchom i z narzuconą sobie bezwładnością, pozwala sobie na falowanie w fantazyjnych figurach tuż nad posadzką.
Miło się słucha i bardzo miło się patrzy.
Zaczynam w sobie pielęgnować myśl i przekonanie o tym, jak doskonale to miejsce i o tej porze właśnie, pasuje do tej muzyki, tych wykonawców i tej dyrygentki.
Koncert zbliża się do końca. Z bajki stworzonej przez muzyków, ich muzykę, powracamy do rzeczywistości majowej nocy.
Gdzieś tam wysoko słychać samolot. Gdzieś tam słychać tramwaje. Gdzieś zaczynają dochodzić odgłosy ludzkich rozmów.
Publiczność budzi się z zaczarowania, pozostając z oczarowaniem.
By się lepiej dobudzić nagradza wykonawców gromkimi brawami.
Swoją należną porcję gratulacji odbiera Pani Monika Bachowska.
Miłą niespodzianką jest moment, gdy z publiczności wędruje piękny bukiet kwiatów dla dyrygentki.
Wędruje w rękach Mistrza. Wręcza go osobiście, na schodach do koncertowej altany, sam mistrz układania dźwięków w piękne melodie i mistrz aranżacji utworów, pan Andrzej Zarycki. Robi się jeszcze bardziej przyjemnie i elegancko.
Publiczność powoli opuszcza ogród. Można powiedzieć dziś, tajemniczy ogród. Przecież za sprawą muzyki mogłem się przenieść hen daleko stąd…
Mogłem znaleźć się bliżej łąk i fiordów Norwegii.
Może da się przedłużyć te piękne chwile na sny dzisiejszej nocy.
Dookoła historia jako przeszłość, muzyka młodych wykonawców pod dyrekcją swej uroczej dyrygentki jako teraźniejszość, podarowały piękne chwile wszystkim słuchaczom. Przyszłość musi się bardzo postarać, by móc im kiedyś dorównać.
Nawet ta obiecana, rajska przyszłość….